Antek, to jebnie… – Waldek wymamrotał cicho na widok otwartego wykresu na arkuszu kalkulacyjnym przy Gałązkowym stanowisku pracy. Dlaczego tak sądzisz? – Gałązka spytał kolegę. Gdyż tak stromy wzrost nie może się stale utrzymywać. To zbyt piękne by było prawdziwe. Marudzisz – Gałązka zbagatelizował wątpliwości kolegi. Po prostu uwierz w siebie. To nie tylko cholerne szczęście, ale też złote czasy dla naszej trójki. Waldek spojrzał w tym momencie na trzecie stanowisko, przy którym Paweł Gaciak gwiżdżąc wesołą piosenkę pod nosem układał komputerowego pasjansa. A ty się obijasz – rzucił z niby to z uśmiechem, niby to z lekką naganą. Gaciak spojrzał wesoło w stronę dwóch współpracowników. Bo ja wszystko już dzisiaj zrobiłem co miałem zrobić. Cztery spotkania umówione, a z Chin płyną do nas kontenery z zegarkami do nurkowania. Poza tym dziś doszedł przelew za te rowery, a jutro należy spodziewać się dwóch kolejnych wpłat – Gaciak podsumował z dumą w głosie. Fiu fiu! – zagwizdał Gałązka. Jak tak dalej pójdzie to zdobędziesz tytuł pracownika miesiąca. A jak! Premia się należy jak psu micha! Szefuńcio bez nas nic by nie zrobił, taka prawda! – Paweł klasnął w dłonie, wstał sprzed biurka i spojrzał za okno. Mówię wam chłopaki – powiedział wsadzając sobie papierosa Marlboro w kącik ust. To miasto i ten kraj będzie nasz. Uchylił okno i przytknął płomień zapalniczki Zippo do końca szluga. Zaciągnął się pełnymi płucami i wypuścił dym za okno. Może macie rację? – odrzekł Waldek. Może to ja jestem jakiś taki zbyt ostrożny… No daj spokój Waldusiu! – Gałązka klepnął go w plecy. Miesiąc temu sam zrobiłeś taki obrót, że jego wartość oscylowała w granicach budżetu średniej gminy wiejsko-miejskiej. No tak… – Waldkowi poczerwieniały policzki. Zresztą… – kontynuował Gałązka – jesteśmy zespołem i indywidualne sukcesy przekładają się wprost na sukces grupy i sukces całego przedsiębiorstwa. Rozległo się pukanie do drzwi. Proszę – krzyknął Paweł wyrzucając międzyczasie na wpół wypalonego papierosa przez okno. Do ich gabinetu weszła Zośka – sekretarka szefa. Panowie, panowie! – skrzywiła się pod zgrabnym noskiem. Ale tu napalone. Wychodzilibyście przed biurowiec, a nie palili wewnątrz. Się wie szefowo! – zażartował Gaciak. Zośka pogroziła mu żartobliwie palcem. Paweł wyszczerzył białe zęby wgapiając się w jej białą bluzkę z napiętymi guzikami, które chyba za chwilę zamierzały wystrzelić we wszystkie strony. Chyba specjalnie dla szefa nosiła taką o numer za ciasną, która ledwie mieściła jej spory biust. Panowie, szef was wzywa za 15 minut – Zośka wyjawiła cel swojej wizyty. Prosił byście wydrukowali mu tygodniowe raporty z ostatnich trzech miesięcy. Się robi szefowa! – Waldek zastukał w klawisze swojego komputera. Chwilę później zaświergotała drukarka igłowa i wypluła z siebie długą taśmę zadrukowanych kartek. Gałązka oderwał raporty w odpowiednim miejscu, złożył cały stosik w kupkę i spakował do papierowej teczki.
Kwadrans później trójka pracowników siedziała w gabinecie szefa przed wielkim, mahoniowym biurkiem. Na jego blacie spoczywała złota winietka z napisem „Januszex” Janusz Maroń, eksport import. Sam szef przypominał spasionego hipopotama. W źle dobranym garniturze, ostentacyjnie kłującym w oczy kiczowatym luksusem wyglądał jak typowy przedstawiciel klasy biznesowej czasów transformacji. Maroń odłożył do teczki przeczytany przed chwilą raport i schował go do szuflady biurka. Nieźle, nieźle panowie – wycedził z zadumą przez zęby. Jesteście na dobrej drodze by stać się dobrymi pracownikami. Gałązka, Waldek i Gaciak otworzyli szerzej oczy. Przecież z raportu czarno na białym wynikało, że przychody firmy skokowo zwiększały się z miesiąca na miesiąc. Byli najlepszym pracowniczym zespołem, a on ledwo co napomknął, że może będą kiedyś dobrymi pracownikami. Tak dalej panowie, a może za parę lat pomyślimy o podwyżce jakiejś, oczywiście tylko wtedy jak firma zacznie przynosić zyski… Na razie cieszmy się, że mamy pracę… – dokończył swój światły wywód. Co za chytra kutwa – pomyślał Waldek. Dziękuję szefie – wybąkał Gaciak z usłużnym uśmiechem na twarzy. Praca dla pana to czysta przyjemność. Maroń uśmiechnął się pod wąsem. Cieszy mnie wasza radość panowie. Jestem dumny z tego, że praca w mojej firmie daje wam tyle radości. Co byście beze mnie zrobili? Przyznajcie sami przed sobą, że jako wasz chlebodawca jestem w istocie waszym zbawicielem. Ale my tu gadugadu, a sprawy pilne czekają. Pojutrze macie umówione spotkanie z zarządem zieleni miejskiej. Złożycie naszą ofertę w przetargu na kosiarki do trawy. Pamiętamy szefie – odrzekł Waldek. To dobrze, że nie trzeba ci przypominać – pochwalił go szef. Potem czeka was jeszcze wizyta u naszego pośrednika, zwiększycie zamówienie na te chińskie konsole do gier. Na końcu sprawa ważna. Dogracie do końca import dwóch wagonów tanich win z Mołdawii. Co więcej prognozuję, że na sprzedaży skrzynek po tych winach zarobimy bardziej niż na alkoholu – podsumował Maroń. Jak to? – zdziwił się Gałązka. Szef z uśmiechem począł wyjaśniać. Wina, panowie, ichniejszy miejscowy producent pakuje do drewnianych skrzynek, po 20 butelek. Tak się składa, że to czysta, wysezonowana dębina – kontynuował szczegóły swojego pomysłu. Jak się im to opłaca, tego nie wiem. Ale suma summarum drewniane deski kupi od nas producent mebli. Mamy zamówione dwa tysiące skrzynek. Alkohol zaś sprzedamy na lokalnym rynku. Czysty zysk panowie. Musicie tylko dyskretnie dopilnować aby producent nie zmienił opakowań transportowych – dodał na końcu. No to może za pozytywne załatwienie tak intratnej sprawy jakaś mała, malutka premia wpadnie? – wypalił Waldek przełamując strach. Panie Waldeczku – Maroń odrzekł z pobłażliwym uśmiechem – Na premię pracujemy w soboty po 16:00 i w niedziele. Zresztą dlaczego mam za to dodatkowo płacić? To dla was tylko dodatkowa godzina roboty – Maroń udał zdziwienie pomieszane z oburzeniem. Panie szefie… to będzie jednak sporo jeżdżenia po mieście… – Paweł Gaciak dodał wyrażając jednocześnie swoje wątpliwości. Czy dostaniemy jakieś fundusze na taksówkę? Maroń pojaśniał na twarzy. I to jest właśnie panowie ostatnia sprawa, do której was wezwałem. Zapraszam na parking przed biurowcem.
Gaciak, Gałązka i Waldek nie mogli wyjść ze zdumienia. Na parkingu stało, lśniące nowością BMW E32 z pięciolitrowym silnikiem o mocy 300 koni mechanicznych. Gaciak pierwszy dopadł pojazdu. Delikatnie, jakby z namaszczeniem dotknął lśniącego lakieru, otworzył drzwi i wciągnął w nos zapach nowiutkiej skórzanej tapicerki. Panie szefie… Nie wiem co powiedzieć… To dla nas, służbowy? – wybąkał z zakłopotaniem. Stojący obok Maroń zaciągnął się cygarem. Panie Pawełku, BMW jest dla zarządu. Dla pracowników jest Cinquecento! – rzucił z szelmowskim uśmiechem wskazując jednocześnie palcem na drugi kąt parkingu, gdzie w istocie stał biały Fiat Cinquecento w najuboższej wersji. Trójka pracowników westchnęła z rozczarowaniem. I panowie, żeby mi było jasne – twardo odezwał się Maroń – nie po to firma kupuje wam samochód służbowy żeby się jeszcze dokładać do paliwa.
Gałązka i Paweł Gaciak siedzieli w barze mlecznym „Smok” przy krakowskim dworcu i pałaszowali lekko wystygły bryzol z ziemniakami i kiszonym ogórkiem. Denerwuje mnie ten nasz pryncypał – Gałązka pożalił się koledze przełykając kęs łykowatego, niedoprawionego mięsa. Jak go ostatnio spytałem o podwyżkę, to stwierdził, że powinna mi wystarczyć rodzinna atmosfera w firmie i w miarę punktualne wypłaty. Dodał jeszcze, że inflacja dotyczy wszystkich, nie tylko mnie… Gaciak westchnął ze zrozumieniem. W tym momencie na salę wszedł Waldek i dosiadł się do kolegów. I co? – zapytali wspólnie. Waldek otarł pot z czoła. Załatwione – uśmiechnął się gorzko. Umówiłem siedem spotkań z kontrahentami, ale cały czas miałem z tyłu głowy czy mi żetonów wystarczy. To już lekka przesada. Mamy telefon w firmie, a ta kutwa każe dzwonić z miejskich automatów na żetony, na które i tak musimy sami się składać! – z oburzeniem stwierdził Gałązka. To jest faktycznie gruba przesada – zgodził się Gaciak. Paliwa mamy ledwie na kilkanaście kilometrów. Jeździmy prawie na oparach, a on jeszcze nam dokłada tych spotkań – Gałązka dołożył do wspólnej puli żalów. Taa, a jak się zdenerwowałem lekko – dodał Waldek – to wyjechał z tekstem: „Panie Waldeczku, co pan taki agresywny? Przecież to tylko dodatkowe obowiązki”. Mam powoli dość tej jego zakichanej firmy. Trzepie grubą kasę, a na pracowników ściubi – dodał zły i zrezygnowany Gałązka. Może będzie na to jakieś rozwiązanie – wtrącił Gaciak tajemniczo. Waldek i Gałązka spojrzeli na kolegę. Ale teraz nic nie powiem. Czas na nas. Jedziemy załatwić ten transport dresów z Tajwanu. – Gaciak zakończył temat.
Przez kilka następnych dni Gałązka, Waldek i Gaciak nie zwalniali tempa. Pośredniczyli w zakupie kilku kontenerów azjatyckiego barachła, brali udział w ustnym przetargu zieleni Miejskiej, który dzięki refleksowi Waldka udało się wygrać i dzięki któremu Maroń przytulił spory kontrakt na dostawę kosiarek i kubłów na śmieci. Zawieźli również do hotelu Forum walizkę pieniędzy stanowiącą zapłatę dla rosyjskiego biznesmana za umówioną dostawę lornetek i sprzętu wędkarskiego.
Muszę jednak przyznać, że ten Maroń ma łeb do interesów – Waldek próbował przekrzyczeć ryk silnika kiedy to próbowali dwukrotnie przekroczyć dopuszczalną prędkość na Alei Trzech Wieszczów. Gaciak nic nie odpowiedział. Trzymał mocno kierownicę i starał się trzymać dziurawej drogi. Nagle gwałtownie skręcił w Karmelicką. Panowie koledzy – Gaciak rzekł uroczyście – zapraszam na obiad, pardon, lunch.
Gałązka odpakował przyniesionego wcześniej cheeseburgera i łakomie zaczął go pożerać. Cała trójka siedziała w podwórzu kamienicy przy stoliku niedawno otwartej amerykańskiej restauracji Mc Donald przy ulicy Floriańskiej. Panowie – Gaciak kontynuował wcześniej zaczęty wywód – skupcie się. Ałe to dobłe – Gałązka pochwalił pochłanianego fast fooda. Waldek nieśpiesznie sączył Colę z papierowego kubka i bawił się resorakiem z zestawu Happy Meal. Podajcie mi jeden, ale naprawdę logiczny powód, dlaczego nadal musimy pracować na tego kapitalistycznego obrzępała? – zapytał retorycznie Gaciak. Dwaj koledzy nic nie odpowiedzieli, ale po ich minie można było wnioskować, że pomysł im się spodobał. Czyli własna firma… – rozmarzył się Waldek. Taaak – Gałązka przestał jeść – Ja nie mam nic, wy nie macie nic, czyli mamy akurat tyle żeby założyć spółkę – Gaciak sparafrazował cytat z „Ziemi obiecanej”. Mamy przede wszystkim doświadczenie, kontakty i zapał – wyliczał dalej. Nie widzę powodu dlaczego mamy robić na Maronia, zamiast na własne konto. To niegłupie… – Waldek podrapał się pod brodą rozpinając jednocześnie kołnierzyk białej koszuli. Trzeba tylko utrzymać to w największej tajemnicy – dodał Gałązka. Uśmiech zagościł na Gaciakowej twarzy. I przede wszystkim wymyślić jakąś chwytliwą nazwę naszego przyszłego biznesu – stwierdził Waldek. Proponuję Gaguga – odrzekł Paweł Gaciak. Od Gaciak, Gumiak, Gałązka. A dlaczego nie Gugaga? – droczył się Waldek. No, Gugaga w sumie lepiej brzmi. Ale niech już będzie Gugaga Managment – dodał Gałązka – to mimo wszystko brzmi bardziej profesjonalnie. Zaklepane! – uśmiechnął się Gaciak. Nazwa trochę jak z jakichś wysp Honolulu, ale może to i lepiej, tak egzotycznie – podsumował Waldek. Skończyli lunch, przeszli się w kierunku krakowskiego rynku. Gałązka kupił kubek ziarna dla gołębi od stojącej na płycie rynku staruszki. Nasypał porcję w garść i zamaszystym ruchem sypnął pszenicę ptakom. Chwilę później chmara gołębi zaczęła wyjadać rozrzucone zboże. Społeczeństwo będzie nam jadło z ręki – zamarzył się Gałązka. Będziemy im dostarczać tego czego akurat potrzebują w tych głodnych nowości i świeżego powiewu czasach. Będziemy żywicielami ich marzeń, ambicji i konsumpcyjnego stylu życia. Taaaak! – Waldek spojrzał w czyste niebo i wciągnął w nos świeże, wiosenne powietrze. Złote czasy zaczynają się dla nas, panowie! Gaciakowi również udzieliła się podniosła atmosfera. Trzeba to oblać! Zapraszam na piwo. Skręcili w ulicę Grodzką i zasiedli przy rozstawionym na chodniku stoliku. Kelner po chwili przyniósł trzy oszronione szklanki Żywca. Za wspólny interes! – Gaciak wzniósł kufel. Pozostali uczynili to samo i stuknęli się nad stołem. Niechaj firma rośnie w siłę, a ludzie w niej żyją dostatnio! – zażartował Gałązka. Biznesmeni wszystkich krajów, łączcie się! – dodał Waldek parodiując socjalistyczne hasła poprzedniej epoki. Rozweseleni i rozochoceni wspólnymi planami nie zauważyli barczystego, wygolonego na łyso mężczyzny w skórzanej kurtce i spodniach od dresu stojącego po drugiej stronie ulicy, który dyskretnie się im przyglądał… Obcy postał w miejscu jeszcze chwilę paląc papierosa i nasłuchując rozmów prowadzonych przy stoliku. Następnie zadusił peta na chodniku i oddalił się, skręcając w boczną uliczkę. Odnalazł budkę telefoniczną. Wszedł do środka, wrzucił żeton i wykręcił numer. Prezesie Maroń – powiedział chrapliwym głosem do słuchawki – tu Mariusz Hajduk, mam dla pana ciekawe informacje… Tak… To nie jest rozmowa na telefon… Tak… No to będę u pana jutro po południu. Odłożył słuchawkę, wyszedł z budki i zniknął w którejś z przecznic.
Prezes Maroń dolał koniaku do opróżnionego wcześniej kieliszka swojego gościa. To Mariuszku, mówisz, że mi się konkurencja pod nosem rodzi? Hajduk wypił zawartość do dna. Tak wynika z tego co usłyszałem – stwierdził barczysty łysol. Takie żmije na własnej piersi wyhodowałem… – zadumał się Maroń. Takie kanalie, tacy zdrajcy… Szefie, słucham w takim razie poleceń – odezwał się konkretnie Hajduk. Maroń nalał również sobie i wychylił zawartość, trącając przedtem szkło gościa. A co ty byś zrobił Hajduk? – zapytał podchwytliwie. Masz przecież doświadczenie z pracy w resorcie… Mam. Duże doświadczenie – uśmiechnął się osiłek. Pamiętasz przecież co zrobiłem w sprawie kapitana Nowakowskiego? Tak, tak – Maroń machnął lekceważąco ręką, odstrzeliłeś mu łeb z Mausera 7,8 milimetrów… Dostałeś za to medal, bo komuś się najwidoczniej spodobało, że z 220 metrów trafiłeś faceta prosto w skroń. Ale Mariuszku, już nie te czasy, nie te metody. Tu trzeba jak najdyskretniej, bez świadków. Całe szczęście, widzisz, że zostałeś negatywnie zweryfikowany – stwierdził Maroń. W UOP-ie gówno byś zarobił, a tak to jesteś wolnym strzelcem. Zrób tak by smrodu nie było – Maroń złożył dłonie i strzelił kostkami palców. Smrodu nie będzie, tak jak i śladów żadnych. Nie masz się o co martwić – uśmiechnął się Hajduk. A i o moją karierę też się nie martw. I nie interesuj za bardzo. Kto mniej wie, ten lepiej i dłużej śpi – rzucił zawoalowaną groźbę. Maroń tylko uśmiechnął się pobłażliwie. Ty mi Mariuszku mówić i mnie straszyć nie musisz – wyszczerzył się w fałszywym uśmiechu. Obaj wiemy co kto komu zawdzięcza, oraz to, że bez siebie nie istniejemy. Hajduk pokazał Maroniowi środkowy palec. Ten wybuchnął śmiechem, wstał zza biurka, klepnął znajomego w ramię. Idź już i czekaj na polecenia – powiedział Maroń krztusząc się ze śmiechu.
Kwadrans po wyjściu tajemniczego gościa Maroń zastukał do gabinetu trójki kolegów. No co tam panowie, jak robota idzie? – zapytał tak szczerze, że aż zęby zapiekły. Gaciak spojrzał w stronę szefa i uśmiechnął się przymilnie. Wszystko gra i jest na dobrej drodze, panie szefie – rzucił nad wyraz słodko. Panowie, nie po to firma płaci słone rachunki za prąd, żebyście przy włączonych komputerach siedzieli – Maroń przybrał zrzędliwy ton. I pamiętajcie, lojalność to najważniejsza cecha w mojej… znaczy naszej firmie. Czy to jasne? – Trójka kolegów popatrzyła po sobie. No, tak myślałem – Maroń klasnął w dłonie i wyszedł. On się chyba czegoś domyśla – szepnął Gałązka. Eeee… Niby jak – stwierdził Waldek. Skąd by miał się dowiedzieć – dodał Gaciak. Róbmy po prostu swoje, nic mu do tego. No dobra… zajmijmy się tym zamówieniem na perskie dywany… – zaproponował Gałązka.
Godziny zamieniały się w dni, dni w tygodnie, tygodnie w miesiące. Gaciak Waldek i Gałązka starali się jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki w Maroniowej firmie. Chodziło przecież o zdobycie wartościowych kontaktów biznesowych. Jednocześnie po godzinach pracy trwała gorączkowa krzątanina. Załatwianie spraw kredytowych spadło na ramiona Waldka. Gaciak wynajął biuro w okolicy dworca kolejowego. Gałązka zajął się sprawami prawnymi i zakupem wyposażenia do firmy. Nadszedł w końcu upragniony dzień. W biurze notarialnym przy ulicy Basztowej trójka wspólników uroczyście złożyła swoje podpisy pod umową spółki „Gugaga Investment”. Notariusz pogratulował rozpoczętego przedsięwzięcia kasując jednocześnie sporą taksę notarialną. Jeszcze tylko rejestracja w rejestrze handlowym wojewódzkiego sądu, uzyskanie numeru REGON, rejestracja w skarbówce i za dwa, trzy miesiące, no góra pół roku zaczynamy – stwierdził podekscytowany Waldek.
Kilka miesięcy później troje wspólników wyszło z siedziby banku PKO. Dopięli właśnie wszystko na ostatni guzik. Założone przed chwilą firmowe konto już na dobre pozwoliło rozpocząć działalność. Teraz panowie załatwimy sprawę z Maroniem. Z kulturą i profesjonalnie – zaproponował Gaciak. Macie podpisane wypowiedzenia umowy? Tak – Waldek i Gałązka odrzekli chórem. Trójka świeżo upieczonych biznesmanów udała się następnie na Pocztę Główną by nadać listy polecone z wypowiedzeniami umowy z winy pracodawcy. Bokiem mu wyszły te opóźnienia z wypłatą pensji – podsumował Gałązka.
Dwa dni później siedzący przy biurku, czerwony ze złości na twarzy Maroń czytał właśnie świeżo przyniesioną przez listonosza pocztę. A to gnoje! – pomyślał wściekle. Czyli naprawdę chcą robić mi konkurencję… Takich niewdzięcznych dupków trzymałem przy swoim boku… Następnie sięgnął po słuchawkę telefonu i wykręcił na tarczy tylko jemu znany numer. Mariuszku, jest tak jak podejrzewałem. Możesz zacząć działać – rzucił gniewnie i odłożył słuchawkę na widełki.
Spółka weszła na rynek z przytupem. Dzięki zdobytym kontaktom posypały się zamówienia, wygrywane przetargi i prośby o pośrednictwo w różnorakich negocjacjach. Gałązka, Waldek i Paweł Gaciak pracowali w pocie czoła siedząc często w biurze do późnych godzin nocnych. Któregoś dnia Waldek wyskoczył na pocztę by wysłać stos listów i parę przekazów pieniężnych. Kolejka sprawiła, że wrócił do biura prawie po dwóch godzinach. Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Coś było nie tak. Pomieszczenie było puste, a poprzewracane stołki nie wróżyły niczego dobrego. W tym samym momencie poczuł silny ból z tyłu głowy. W oczach dojrzał całe konstelacje gwiazd. Potem zapadła ciemność…
Waldek ocknął się po bliżej nieokreślonym czasie. W ustach czuł knebel. Szarpnął się, ale więzy, którymi przywiązano go do odrapanego krzesła były naprawdę mocne. Rozejrzał się przerażony i dojrzał Gałązkę i Gaciaka będącego w podobnej pozycji i stanie co on. Zgrzytnął zamek w drzwiach. Do obskurnego pokoju, w którym byli przetrzymywani weszło dwóch osiłków. Mariusz Hajduk – przedstawił się ten większy – a to mój kolega Siwak – przedstawił drugiego dryblasa. Pozdrowienia panowie od pana Maronia. Nie będziemy długo rozmawiać, trudna i ciężka robota nas czeka. Waldek próbował coś powiedzieć, ale knebel skutecznie tłumił wszelkie dźwięki. Dwójka porywaczy wydobyła z szafy trzy plastikowe miednice. Zdjęła buty i skarpetki swoich ofiar, umieściła stopy w misach. Następnie zalała je rozrobionym wcześniej cementem. Po odczekaniu kilku godzin na stężenie zaprawy, dwaj bandyci przenieśli sztywnych ze strachu byłych pracowników Maronia do pomalowanej na zielony kolor furgonetki Volkswagen T3. Późna godzina i ciemność na ulicach doskonale ułatwiała wykonywanie mokrej roboty. Towarowy busik z bandytami i biznesmenami podążył w kierunku opuszczonego kamieniołomu na Zakrzówku. Hajduk i Siwak podjechali jak najbliżej zalanego wodą wyrobiska. Otworzyli boczne drzwi przesuwne i wyładowali trójkę nieszczęśników. Waldek czuł, że zaraz zemdleje. Serce waliło mu jak młot. Widział jak Gałązka i Gaciak nikną w mętnej toni. Mimo duszącego go knebla próbował krzyczeć. Zbiry ujęły go za związane ramiona, szarpnęły raz, drugi i wrzuciły w czerniące się lustro wody. Waldek poczuł mokre zimno na twarzy. No co się tak drzesz do jasnej cholery
! – jego uszu dotarl znajomy głos. Otworzył oczy i ujrzał bladego ze strachu Gałązkę z pustym garnkiem w dłoni. Rozejrzał się dookoła. Był w swoim domu, leżał w swoim łóżku. Ubrany był, nie w koszulę i spodnie w kantkę, ale w swoje brudne, zielone dresy. Był wolny, cały i zdrowy. Nie krępowały go żadne sznury, a na nogach, zamiast betonowej wylewki miał swoje przepocone skarpety. No co się tak drzesz? – zapytał ponownie Gałązka. Pukam do ciebie z flaszeczką, słyszę chrapanie. Wchodzę, patrzę, a ty śpisz. No to nic – myślę, obudzę cię zaraz. A ty jak się nie zaczniesz wydzierać. Zaczynam cię szarpać, a ty dalej się nie możesz obudzić. No to cię chlust garnkiem wody i dopiero się ocknąłeś – skończył swoje wyjaśnienia Gałązka. Rany boskie, więc to był tylko sen! – Waldek odetchnął z nieukrywaną ulgą. Sen, sen – zamruczał Gałązka. Żresz jakieś gówno warte fasolki po bretońsku na noc… no i w dodatku przeterminowane, to się nie dziw, że koszmary masz – Gałązka odłożył w pobliżu kuchenki oglądany przed chwilą brudny słoik po fasolce.
Pół godziny później przyniesiona przez Gałązkę flaszka pokazała dno, a Waldek zdążył streścić przyjacielowi swój oryginalny koszmar. Jaka firma? Jakie biznesy? Jaka mafia? – Gałązka złapał się za głowę. Ty to masz taką fantazję, że mógłbyś scenariusze do telewizji pisać – ni to pochwalił, ni to zganił kolegę. Waldusiu, do firmy to trzeba mieć łeb, pieniądze i znajomości – Gałązka zaczął się mądrzyć. A i tak pewnie byś zbankrutował. Mówię ci, kuroniówka z pośredniaka i pokątna sprzedaż własnego bimberku to jest najlepszy biznes i murowany dochód, a nie jakieś tam wielkomiejskie spółki Gugaguga czy jakieś inne Maronexy. Swoją drogą niezły ci się ten koszmar przyśnił. Tak być utopiony przez mafię… – Gałązka zadumał się nad psychiką przyjaciela. Mafia to małe miki – Waldek nalał ostatnie dwie krople do swojej szklanki. Prawdziwy koszmar to mieć Gaciaka za kolegę i wspólnika…
Leave a Reply