Taka banalna rzecz – dzwonek do drzwi. Jaki jest, każdy widzi, a raczej każdy słyszy. Ot, zwykłe ding-dong albo przeciągłe drrrrryń. Dwie płytki brzęczące jak cymbał bez miłości, elektromagnes, sprężynka i element robiący za młoteczek, brutalnie przesuwany przez wspomniany elektromagnes.
Są też wersje ambitniejsze – wygrywające mniej lub bardziej skomplikowane melodyjki (osobiście kiedyś uważałem je za symbol kiczu), a nawet takie, do których można wgrać swoją ulubioną piosenkę. Na przykład refren utworu Karramby o konsyliacyjnie brzmiącym tytule „Sąsiad to ch…” – skuteczny sposób na ograniczenie wizyt sąsiedzkich.
No dobra, rzecz dziś i w niedawnych czasach zupełnie nieskomplikowana – płytka drukowana, układ scalony z pamięcią, czyli po prostu elektronika. Ale jak takie urządzenie wykonywano dawniej, gdy półprzewodniki dopiero raczkowały?
Przeglądając ostatnio różne portale ogłoszeniowe w poszukiwaniu ciekawych egzemplarzy pozytywek, natrafiłem na ofertę sprzedaży japońskiego dzwonka do drzwi z lat 60. XX wieku. To czasy należące jeszcze do elektronicznego neolitu – lampy elektronowe wciąż królowały, choć tranzystory zaczynały powoli przejmować pałeczkę. Jak więc w tamtych latach budowano urządzenia zdolne generować melodyjne dźwięki? Bo że budowano – to oczywiste. Inaczej nie pisałbym tego tekstu.
Teoretycznie można by to zrobić z kilkunastu czy kilkudziesięciu tranzystorów, diod, cewek i kondensatorów, ale – po pierwsze – tranzystory były wtedy bardzo drogie, a po drugie – ja szukałem przecież ciekawej mechanicznej pozytywki, nie elektronicznego eksperymentu.
Do brzegu. Dzwonka nie kupiłem – przynajmniej na razie. Za to poczytałem co nieco w sieci i muszę przyznać: koncept jest genialny w swojej prostocie. Oto jak pożeniono technikę XVIII i XIX wieku z półprzewodnikową rewolucją XX wieku.
Zaczyna się niewinnie – od klasycznej walcowej pozytywki. Bęben z rozmieszczonymi kołeczkami szarpiącymi metalowe języczki grzebienia, a każdy obrót to pełne odtworzenie zapisanej melodii. Zamiast korbki lub sprężyny zastosowano napęd elektryczny. Na osi bębna umieszczono krzywkę, która po jednym obrocie rozłącza obwód zasilania silnika. Równolegle dodano prosty włącznik – nasz dzwonek do drzwi, zwierający obwód tylko podczas naciśnięcia.
Po jego zamknięciu silnik rusza, krzywka zamyka obwód i napędza bęben aż do końca melodii, po czym ponownie rozłącza obwód. Jeden obrót – jedna melodia. Proste i eleganckie.
Ale konstrukcja miała wadę – była bardzo cicha. Montaż całości na metalowej obudowie, by lepiej przenosić drgania, niewiele pomagał. To wciąż była czysta mechanika wspomagana elektrycznością.
I tu właśnie objawia się japońska pomysłowość. Inżynierowie z Kraju Kwitnącej Wiśni dodali do grzebienia przetwornik elektromagnetyczny – dokładnie taki, jak w gitarach elektrycznych czy gramofonowych wkładkach magnetycznych. Drgania metalowych blaszek przekształcały się w słaby sygnał elektryczny, który następnie wzmacniał prosty wzmacniacz audio zbudowany z dwóch lub trzech tranzystorów germanowych.
Całość zasilano z dwóch niezależnych obwodów – jeden dla silnika, drugi dla wzmacniacza – a krzywka mogła rozłączać oba jednocześnie, oszczędzając baterie. W efekcie dzwonek grał, dopóki pozytywka się kręciła, a przy słabszej baterii po prostu zwalniał tempo – nie przestając działać.
Szczyt prostoty i pomysłowości. Z tego, co udało mi się znaleźć, Japonia rzeczywiście przodowała w tego typu rozwiązaniach, a takie dzwonki produkowały różne firmy – między innymi Sanyo. Urządzenia te miały też piękne obudowy, na przykład w kształcie tradycyjnego japońskiego wachlarza sensu. Grały różne melodie – od Schumanna, przez ludowe japońskie utwory, po klasyczny westminsterski kurant.
Poniżej – krótka prezentacja tego, co udało mi się wyszukać w czeluściach YouTube’a.
Czasem w najprostszych rzeczach kryje się największa finezja. Taki gadżet to nie tylko techniczna ciekawostka, ale i mały pomnik ludzkiej pomysłowości – połączenie starego świata blaszek i zębatek z nowym światem tranzystorów. Dziś taki dzwonek nie tylko zapowiadałby gościa, ale też – paradoksalnie – przywoływał ducha epoki, w której technika wciąż potrafiła brzmieć jak muzyka.
Jak pożeniono XIX wiek z wiekiem XX, czyli japoński dzwonek do drzwi
Comments
3 odpowiedzi do „Jak pożeniono XIX wiek z wiekiem XX, czyli japoński dzwonek do drzwi”
-
Bardzo ciekawy wpis. Szkoda, że nie udało się znaleźć więcej dzwonków.
-
bardzo fajny opis i ogólnie wpis
-
O! Ładne! No i jak ciekawie opisałeś.
Skomentuj iwkan Anuluj pisanie odpowiedzi