10 – Słoneczny patol

Ciepły letni wietrzyk poruszał nieśpiesznie zielonymi liśćmi. Gałązka jadący na składaku Wigry 3 skręcił w Waldkowe obejście. Zsiadł z roweru i oparł go o cembrowinę studni. Rozejrzał się dookoła, po czym ruszył w kierunku lekko uchylonych drzwi stodoły. Zastał Waldka majstrującego coś przy stole warsztatowym. Na podłodze rozłożone było kilka tekturowych pudeł z jakimiś skrawkami metalu, przewodami i innymi elementami. A ty dalej się tym bawisz? – spytał zdziwiony Gałązka. Przecież to istna kopalnia surowców wtórnych – odparł Waldek i począł piłować brzeszczotem do metalu zakręconą w imadło szkieletową rękę terminatora. Popatrz – wskazał na pudła. Tutaj miedziucha, tutaj stal nierdzewna, tutaj tytan, tu znowu aluminium, a tu elementy elektroniki z pozłacanymi stykami – pochwalił się. Rozpuści się je w kwasie, a złoto zostanie. Czysty zysk za niewielki wkład pracy. Przyłożył magnes do upiłowanego fragmentu, po czym wrzucił go do pudła z tytanowym złomem. No rzeczywiście – Gałązka podrapał się za uchem. A z czaszki zrobiłem gustowną lampkę nocną – Waldek wskazał na kąt stodoły, gdzie stała przedziwna konstrukcja przypominająca ni to drzewo, ni to indiański totem. Lampa zespawana była z prętów zbrojeniowych i kawałków blachy. Wszystko pociągnięte było srebrzanką. Na szczycie konstrukcji zatknięta była metalowa czaszka Arniego. Gałązka podszedł i wcisnął przełącznik na wystającym z tyłu głowy przewodzie. Oczodoły zabłysły jasnym światłem zalewając półmrok pomieszczenia ciepłą żółcią. Ty to masz pomysły – Gałązka przewrócił oczami. Następnie wskazał za drzwi na świeżo wylane betonowe patio. Cementowa wylewka lśniła metalicznie w porannym słońcu. A tego drugiego jak załatwiłeś? – spytał. Zupełnie nieodporny na niskie temperatury – prychnął Waldek. Niby technika z przyszłości, a takiej pierdoły nie dopilnowali. Sześć śniegowych gaśnic poszło, ale udało się go zamrozić i porąbać siekierą na mniejsze fragmenty. Resztę zrobiła betoniarka i żwir. Zmieliło go na pył, a po dodaniu cementu powstał taki oto śliczny, bardzo odporny na ścieranie beton. Ty to masz łeb jak tępy cep – Gałązka pochwalił z sarkazmem kolegę. A jak! – Waldek uśmiechnął się szelmowsko udając, że nie zauważył przytyku. Wyciągnął papierosa, wetknął go w kącik ust, zapalił i wyszedł na zewnątrz. Tylko tak się zastanawiam… – Gałązka postanowił pociągnąć temat – dlaczego ci tak przeszkadzali? Mieszkali sobie w lesie jak jacyś Buszmeni… Do wsi przychodzili rzadko i to jedynie po to aby popracować za kilka tanich win od Maronia? A w sumie denerwowali mnie – odrzekł Waldek zaciągając się szlugiem. Wynająłem ich kiedyś do przekopania ogródka. Nigdy więcej! Hajdukowy pies lepiej rozumiałby proste polecenia. Straszni durnie z nich byli, a więc istniało ryzyko, że skumają się z jeszcze jednym durniem. Aaa rozumiem – Gałązka pojął o co chodziło koledze. Gaciak mając takich cudaków po swojej stronie stałby się nieznośny, a może nawet na swój idiotyczny sposób niebezpieczny. Otóż to – Waldek pstryknął petem w czeluść studni. No i rozumiesz sam, że za duże ryzyko było. Ale sprawę udało się załatwić i to z zyskiem w postaci nowego patio i kupy cennych surowców do sprzedania na skupie – podsumował Waldek. A w temacie cennych surowców – wszedł mu w słowo Gałązka, to czy potrzebujesz tego starego tapczanu, który trzymasz w komórce? Nie, a po co ci on – Waldek zainteresował się niecodzienną prośbą kolegi. Daj mi go, a nie pożałujesz – Gałązka mrugnął chytrze prawym okiem. Jak chcesz to bierz – Waldek łypnął tajemniczo na kompana. Ale ja już czuję, że ty coś grubego kombinujesz stary lisie. Zobaczymy, zobaczymy – Gałązka uśmiechnął się chytrze. Zajdź do mnie za dwa dni to zobaczysz coś, co spowoduje, że szczęką zaryjesz o podłogę.

Czas minął jak z bicza strzelił Obaj koledzy od serca, wątroby i kielicha stali przed starym skrzyniowym Żukiem z plandeką zaparkowanym w gałązkowej szopie. Ale co ci przyszło do głowy tak naprawdę? – Waldek podrapał się pod brodą wyrażając swoje wątpliwości. Niby zwykły Żuk, a tak naprawdę samochód campingowy – Gałązka nieomal pękał z dumy. Będziemy jeździć jak ci bogaci Amerykanie. Czy ja wiem? – Waldek mruczał pod nosem z rezerwą. Zajrzał pod plandekę. Na drewnianej podłodze leżała waldusiowa wersalka, a konkretnie jej siedzisko i oparcie stanowiące teraz dwa osobne miejsca do spania. W przodzie Gałązka niechlujnie poprzykręcał za pomocą kawałków blachy i wkrętów kilka starych szafek, mały zlewozmywak, gazową kuchenkę i turystyczną lodówkę wymontowaną zapewne z jakiegoś wraku przyczepy campingowej . No niby można spać… – Waldek z niechęcią przyglądał się całości zabudowy. Choć może to niegłupi pomysł?… Mówię ci, będzie wspaniale – Gałązka entuzjastycznie tłumaczył swoje zamiary. Wyjedziemy sobie na objazdowe wakacje. Odpadają wydatki na nocleg. Będziemy tylko kupować żarcie, a bimberek to przecież swój zabierzemy! Waldek westchnął ciężko. No dobra, przekonałeś mnie. To kiedy wyruszamy?

Gałązka wcisnął pedał gazu i wrzucił trzeci bieg. Stary, benzynowy S-21 nerwowo zawarczał, ale po jakimś czasie strzałka szybkościomierza osiągnęła cyfrę 80 kilometrów na godzinę. Waldkowi wydawało się jednak, że osiągają drugą nadświetlną. Wszystko w kabinie niesamowicie drżało, trzeszczało, a cała konstrukcja leciwego dostawczaka sprawiała wrażenie jakby zaraz miała rozpaść się w drobny mak. Dzielny Żuczek jednak śmiało łykał kilometry gdzieniegdzie dziurawego asfaltu. Do morza mamy już tylko pięć kilometrów – krzyczał Gałązka, bo hałas wydobywający się spod pokrywy silnika nie ułatwiał swobodnej rozmowy. Waldek tylko kiwnął głową i jeszcze mocniej chwycił się boków siedzenia. Coraz bardziej miał dość tej wakacyjnej wyprawy. Wytrzęsło nim jak workiem kartofli, a styl prowadzenia Gałązki powodował chorobę lokomocyjną. Gałązka prowadził jakby jutra miało nie być. Waldek czuł się jak sierżant Cruchot w Citroenie prowadzonym przez szaloną siostrę Klotyldę. Na całe szczęście w końcu dotarli do szosy biegnącej wzdłuż wybrzeża. Gałązka zwolnił i zaczął obserwować ścianę lasu. Po kilkuset metrach skręcił w leśną drogę, zatrzymał się przed szlabanem z tabliczką „Zakaz wjazdu. Teren wojskowy”. Wysiadł z kabiny, otworzył szlaban, po czym wrócił do pojazdu. Jesteś pewien, że to dobre miejsce – zapytał lekko zaniepokojony Waldek. Nie ma lepszego! – kategorycznie stwierdził Gałązka. To teren jednostki, w której służyłem podczas pobytu w woju. Już wtedy był na poły opuszczony. Zresztą to takie zadupie, że żywej duszy nie ma w promieniu kilku kilometrów. Doskonała baza noclegowo-wypadowa. I cała plaża tylko dla nas. No nie wiem – Waldek dalej marudził. Przydałyby się jakieś dziewczyny w bikini, albo nawet bez bikini, opalające swoje gorące, ponętne ciała nasmarowane kremem do opalania. Noooo… z tym może być rzeczywiście mały problem – przyznał Gałązka. Jakoś o tym nie pomyślałem. Ale z drugiej strony miejsce kempingowe mamy za darmo. Jak się będziemy nudzić, zawsze do miasta można podjechać. A tutaj przynajmniej żadne buraki nie będą nam wchodzić w drogę. Jakby w tym lesie się kozy pasły to byłaby pełnia szczęścia dla ciebie – pomyślał złośliwie Waldek, ale nic nie powiedział. Zaparkowali na niewielkiej polanie. Wspięli się na pobliską wydmę i z radością w oczach podziwiali widok morza. Jakiś czas później przebrani w kąpielówki udali się na plażę. Chwilę gonili się wzdłuż linii brzegowej, później zanurzyli się w zimnej wodzie próbując wzajemnie podcinać sobie nogi. Na końcu zbudowali wielki zamek z piasku, po czym drżąc z zimna wrócili do swojego obozowiska. Waldek miał uśmiech od ucha do ucha. A nie mówiłem, że będzie fajnie – wesoło zapytał Gałązka podając mu ręcznik. Miałeś rację – potwierdził Waldek.
Paweł Gaciak, ubrany w rozpiętą koszulkę polo z krótkim rękawem i czapeczkę z daszkiem z dumnie wyeksponowanym napisem „”Ratownik” siedział na pięciometrowej wieżyczce obserwacyjnej. Przyłożył lornetkę do oczu i zaczął lustrować spokojną taflę morza. Mimo początku sezonu wakacyjnego kąpiących się było jak na lekarstwo. Przyjemność kąpieli odbierała niska bądź co bądź temperatura wody. Tu i ówdzie tylko pluskały się przy brzegu małe dzieci albo grupki młodzieży rzucały się z pluskiem i radością na niewysokie fale. Cisza, spokój i robota prosta – pomyślał. Za namową brata i kuzyna z Niemiec wyjechał nad morze aby odpocząć, zejść z oczu swoim wrogom, póki niektóre sprawy nie przyschną i przy okazji zarobić trochę grosza. Fucha ratownika nie przynosiła bynajmniej żadnych kokosów, ale przynajmniej Gaciak mógł połączyć pracę z wypoczynkiem. Siwak już prawie się na niego nie gniewał za tą głupią wpadkę z jego kuzynką i kamerą. Paweł dotknął językiem przednich jedynek. Wprawione sztuczne zęby wyglądały niemal jak jego naturalne. Za usługi dentystyczne rzecz jasna też zapłacił kuzyn, który na koniec próbował przemówić mu do rozumu wytykając wszystkie jego przypały z kamerą, obrazem i koralikiem. Zmył mu ostro głowę i poradził wzięcie się za siebie i swoje życie. Pomógł mu również w załatwieniu sezonowej pracy, z a którą Gaciak dostawał jakieś psie pieniądze, kąt do spania i jako takie wyżywienie w stołówce ośrodka wypoczynkowego. Tak to sobie można pracować – powiedział pod nosem i skierował szkła lornetki w kierunku plażowiczów. Kilka rodzin z dziećmi, trzy zakochane pary i dwie samotne dziewczyny, nawet ładne, jak to stwierdził Gaciak. Spojrzał na zegarek. Do końca ratowniczego dyżuru pozostało mu jeszcze trzy godziny. Potem może napić się piwa i ma czas dla siebie. Paweł dmuchnął w gwizdek zawieszony na szyi i pogroził palcem grupce dzieciaków, którzy najwidoczniej mieli zamiar wypłynąć zbyt daleko. Na szczęście od początku jego ratowniczej kariery nie było żadnej naprawdę niebezpiecznej sytuacji. Czas powolutku płynął. Wreszcie Gaciak zszedł z posterunku. Zdjął białą flagę z masztu, po czym udał się w kierunku nadmorskiej promenady. Zaszedł do jednej z lokalnych smażalni ryb. Zamówił porcję flądry i coś do picia. Po chwili zajadając tłusty kawał ryby i popijając zbyt ciepłe piwo z plastikowego kubka skonstatował, że najlepszą zaletą jego obecnej pracy jest to, że nie musi oglądać zakazanych mord Waldka i Gałązki. W chwili kiedy o nich pomyślał, o mało co nie udławił się ością…

Nazajutrz Waldek i Gałązka siedzieli na turystycznych krzesełkach obok zaparkowanego Żuka i pałaszowali bułki z konserwą turystyczną i musztardą stołową. Posiłek umilała im nierówno odtwarzana w radiomagnetofonie Bogna kaseta z amerykańską gwiazdą rock n rolla. To dopiero klimat – Waldek przełknął kęs i rozejrzał się z rozkoszą po okolicy. Las, ptaszki ćwierkają, Levis Presley leci z radia, a na dodatek cichy szum morza zza wydmy i plaża na wyciągnięcie ręki. Można wypoczywać. Gałązka tylko się uśmiechnął, oblizał paluchy z musztardy i podał koledze kubek zaparzonej kawy. Też tego mi trzeba było – przyznał. Na prawdziwych wakacjach nie byłem od czasów kolonii w szkole. A i Żuczek sprawuje się doskonale. Myślałem, że będzie jakoś mniej wygodnie, ale jednak to jak nocowanie pod przestronnym namiotem. Tak. A na kolację rozpalimy tego grilla, co go kupiłeś przed wyjazdem – zaproponował Waldek. A grillować będziemy nie kiełbachę, tylko świeże ryby prosto z morza. A skąd ci ja teraz rybę wezmę – zdziwił się Gałązka. No chyba, że jakoś złowimy na haczyk i żyłkę – wyciągnął z kieszeni turystyczny niezbędnik zawierający parę haczyków, kilka metrów żyłki, ciężarki i mały spławik. A po co łowić? – spytał zaskoczony Waldek. Przejdziemy się plażą parę kilometrów do najbliższego miasteczka, znajdziemy rybaków przypływających z połowu i kupimy ze dwie flądry albo dorsza jakiegoś. Przy okazji zwiedzimy okolicę, pooglądamy opalające się topless dziewczyny, napijemy się piwa jak ludzie. Ty to masz łeb jak dobry cep turysto urodzony – Gałązka roześmiał się szczerze. Dobra, to kończ jeść, Posprzątamy i pójdziemy na pieszą wycieczkę.
Paweł Gaciak jak co dzień pełnił dyżur ratownika. Również tego dnia nie miał zbyt wiele do roboty. Było w miarę ciepło, choć niebo zasłaniała cienka warstwa pierzastych chmur. Lekko wzburzone morze rozbijało białe grzywacze fal o drewniane falochrony. Gaciak przetoczył wzrok uzbrojony w lornetkę po okolicy. Skupił na chwilę swoją uwagę na kilku osobach brodzących po płytkiej wodzie. Następnie przesunął głowę w prawo. Nie było nic ciekawego. Ot, kilkoro dzieci kopiących mały kanał w głąb plaży, samotny parawan, dwóch spacerowiczów na horyzoncie idących w jego kierunku, sprzedawca kukurydzy gotowanej, który jednak nie mógł obecnie liczyć na jakikolwiek sensowny utarg, kilka łabędzi pływających przy brzegu… Zaraz, zaraz… Gałązka poczuł gulę w gardle. Ponownie skupił wzrok na dwójce spacerowiczów. Zrobiło mu się słabo, bowiem dwójka turystów, która nieuchronnie zbliżała się do jego ratowniczego rewiru jak żywo przypominała Waldka i Gałązkę. Nie, to niemożliwe – pomyślał nie mogąc oderwać wzroku od lornetki. Prawie 770 kilometrów linii brzegowej, a ta popaprana dwójka musiała się znaleźć akurat tutaj. To jakieś przeklęte fatum. Spojrzał jeszcze raz, ale nie było wątpliwości. Do strzeżonego przez niego fragmentu kąpieliska raźnym krokiem zbliżali się Waldek i Gałązka, którzy jak gdyby nigdy nic w najlepszych humorach dyskutowali o czymś wybuchając co chwilę śmiechem. Gaciak nie miał najmniejszej ochoty na spotkanie. Skulił więc głowę w ramionach, naciągnął czapeczkę bardziej na czoło i ponownie przyłożył oczy do lornetki w taki sposób, by zasłonić przy okazji dłońmi twarz. Po kilku minutach dwójka jego zajadłych wrogów przemaszerowała przed jego posterunkiem. Wszystko jednak wskazywało na to, że pozostał niezauważony. Gaciak nie spuszczał wzroku z oddalających się postaci. Waldek i Gałązka przeszli jeszcze kilkaset metrów wzdłuż brzegu i skręcili w stronę zejścia na plażę. Zwróciłeś uwagę na tego ratownika na wieżyczce? – Gałązka zapytał kompana. Strasznie się czaił moim zdaniem. No… tak jakby… – potwierdził Waldek. W sumie tak z postury kogoś mi przypomina, tylko nie mogę sobie przypomnieć kogo. – dodał Gałązka. A może to jakiś obleśny zbok podpatrujący nagie plażowiczki? – Waldek wysunął przypuszczenie. A gdzie ty zauważyłeś nagie plażowiczki – prychnął Gałązka. Waldek rozejrzał się po okolicy. Między Bogiem, a prawdą nie ma tutaj żadnej, nawet półnagiej, no ale może z tej wieżyczki jest dalszy widok, a za zakrętem lub wydmą jest plaża nudystów? – filozofował Waldek. Śmiała hipoteza, która wymaga sprawdzenia – mlasnął Gałązka. Ale to dopiero po zakupach i posiłku. Co najpierw? Szukamy rybaków czy idziemy coś wrzucić w bebechy? – zapytał Waldek. Chodź coś wszamać, prawdopodobnie i tak te ryby są do kupienia wcześnie rano, wtedy kiedy kutry wracają z nocnych połowów – Gałązka podrapał się po nosie. No to nici z dzisiejszego grilla – Westchnął Gałązkowy druh. Nie ma tego złego – pocieszył go kompan. Grilla zrobimy jutro, dzisiaj pozwiedzamy. Dwójka przyjaciół udała si1)ę w kierunku nadmorskiej promenady. Przez trzy godziny kręcili się pomiędzy nielicznymi straganami z nadmorskim pamiątkowym barachłem. Zjedli po gofrze z cukrem pudrem, pograli na automatach na żetony, obkupili się w piankowe klapki i tanie, chińskie okulary przeciwsłoneczne. Na koniec zalegli lekko zmęczeni na plastikowych krzesłach w smażalni ryb. Waldek z zadowoleniem spojrzał w górę i zmrużył oczy jak syty kot. Uwielbiam taki rodzaj ambitnego spędzania czasu. Poznawanie dzikiej fauny i flory, kupowanie miejscowego, tradycyjnego rękodzieła i kosztowanie lokalnych specjałów tubylczej kuchni. Czy ty aby nie przesadzasz – Gałązka zdziwiony położył przed kolegą plastikowy kubek z piwem i porcję smażonej pangi na tekturowym talerzyku. Jesteśmy nad Bałtykiem, a nie w amazońskiej dżungli. Ty to zawsze musisz zepsuć zabawę – Waldek prychnął od niechcenia i upił łyk piwa. Zamierzał wbić zęby w panierowany filet, ale to co zobaczył od razu odebrało mu apetyt. Z naszym pechem to i w amazońskiej dżungli byśmy się natknęli na niego – Waldek szturchnął Gałązkę i łypnął w kierunku wejścia do lokalu, gdzie jak gdyby była to rzecz najnaturalniejsza pod słońcem stał Paweł Gaciak w ratowniczej czapeczce. Również ich zauważył i stanął jak wryty. Ich spojrzenia skrzyżowały się i podjęły straszliwą walkę. Po kilkunastu sekundach Gaciak skapitulował i opuścił wzrok. Prawie 770 kilometrów wybrzeża i patrz! Akurat my musieliśmy cię tutaj spotkać.! – Gałązka rzucił do Gaciaka z wyrzutem. To jakieś przeklęte fatum! – dodał z goryczą Waldek. Gaciak zacisnął pięści, aż mu knykcie palców zbielały, przygryzł wargę i rzucił swoim odwiecznym wrogom harde spojrzenie. Macie problem.! Ja tu nie jestem na wakacjach tylko w pracy. – rzucił siląc się na nonszalancję. Bardzo ważnej pracy jak widzicie – wskazał palcem napis „Ratownik” nad daszkiem czapki. Waldek i Gałązka wytrzeszczyli oczy w ironicznym zdziwieniu. Fiuu fiuu! – Popatrz no Waldusiu jaki Pawełek teraz ważny. Sam pewnie pływać nie umie, a innych ratować mu się zachciewa – zakpił Waldek. Gaciakowi krew napłynęła do twarzy, ale wytrzymał prowokację. Odwrócił się plecami do dwójki kolegów, podszedł do lady i zamówił dla siebie porcję frytek i piwo. Siadł dwa stoliki dalej i zaczął ostentacyjnie ignorować dwójkę współmieszkańców. Popatrz Gałązka jaki się ważny zrobił! Nawet nie przyjdzie i nie pogada z kolegami – stwierdził Waldek specjalnie o dwa tony zbyt głośno. Bo on teraz jest wielki pan ratownik, a wcześniej wielki pan reżyser filmów z gatunku porno, mokro i duszno – Gałązka prychnął śmiechem. Tylko tytaniczny wysiłek woli sprawiał, że Paweł Gaciak nie zerwał się ze swojego miejsca aby skuć gębę dwójce złośliwców. Odebrał swoje frytki z piwem i zaczął je zajadać. Waldkowi i Gałązce też w końcu znudziły się docinki i również zabrali się za pałaszowanie posiłku. Waldek poszedł jeszcze po dwa piwa. Gaciak, oblizując tłuste palce z soli uczynił to samo. Jednak zamiast wrócić do swojego miejsca, zabrał stamtąd krzesło i niespodziewanie dosiadł się do znienawidzonej dwójki. Położył przed sobą piwo i obie dłonie. Spojrzał to na Waldka, to na Gałązkę. Proponuję zamiejscowy rozejm. Ja tu jestem w pracy, wy pewnie na wakacjach jak się domyślam, chociaż nigdy nie odgadnę jakie nici losu sprawiły, że akurat musieliśmy się tu spotkać. Ale ty się wygadany zrobiłeś… – mruknął zaskoczony Waldek. No, ale może jest to w sumie jakiś pomysł… – dodał Gałązka. Na cholerę nam tutaj jakieś konflikty. Na wakacjach jesteśmy, a nie na sobotniej zabawie. W mordę zdążymy ci dać po powrocie – rzucił prowokacyjnie. Gaciak obdarzył go ciężkim spojrzeniem spod byka i przełknął ślinę. I wzajemnie… Po powrocie… Na razie spokój. Czy to jasne? – zapytał siląc się na to by jego pytanie brzmiało jak najbardziej złowrogo. Niech ci będzie – Waldek rzucił ni to od niechcenia, ni to z taką lekkością jakby chodziło o jakąś pierdołę. Gaciak wypił duszkiem pół litrowy kubek piwa, zgniótł go w dłoni, poderwał się nagle i odwracając się na pięcie wyszedł ze smażalni bez jednego słowa. Waldek i Gałązka spojrzeli na siebie, ale nic nie powiedzieli.

Przez kilka następnych dni nie działo się nic szczególnie ciekawego. Pogoda była w miarę upalna i stabilna. Na wakacjach pojawiało się coraz więcej turystów, więc Gaciak musiał trochę bardziej uważać pełniąc ratownicze dyżury. Plaża w jego rejonie pracy z dnia na dzień zapełniała się parawanami i kocami. Pojawiało się też coraz więcej młodych plażowiczek , z czego Paweł Gaciak był naprawdę zadowolony, chociaż ten fakt wcale nie ułatwiał mu utrzymania skupienia w pilnowaniu linii brzegowej. Dwóch żukowocamperowych turystów od czasu do czasu pojawiało się w miasteczku, a to na drobne zakupy, a to w celach wypoczynkowo-alkoholowych, a to po prostu po to by przespacerować się wśród ludzi i poobserwować piękne okoliczności przyrody. Dziewczyny w bikini naturalnie też. Któregoś dnia w końcu udało im się zakupić świeżych rybek prosto z kutra. W miasteczku dokupili do kompletu skrzynkę piwa i objuczeni jak osły udali się w kierunku swojej leśnej kwatery.

Zachodzące słońce zdawało się tonąć w morzu, a jego widoczna w połowie tarcza barwiła niebo na czerwony kolor. Impreza trwała w najlepsze. Waldek i gałązka rozochoceni piwem śpiewali dyskotekowe szlagiery w rytm falującej muzyki ze zużytego magnetofonu. Na płonącym grillu przypalały się ostatnie kawałki półtuszek dorsza i węgorza. Pochłonięci zabawą nie dostrzegli szkieł lornetki w krzakach na pobliskiej wydmie. Paweł Gaciak, leżący pomiędzy roślinnością lustrował całą sytuację. Rozejm, rozejmem, ale trzeba wiedzieć co u wroga i gdzie ma swoją główną kwaterę. – pomyślał. Leżał tam jeszcze ponad godzinę, póki dwaj wrogowie nie skończą imprezować, dopiją resztki piwska, spałaszują zwęglone resztki ryb i nie udadzą się w kimono. Odczekał jeszcze dla bezpieczeństwa pół godziny, a następnie korzystając z mroku nocy cichutko zsunął się z wydmy w kierunku zaparkowanego Żuka. Usłyszał głośne chrapanie dwóch towarzyszy od puszki i ości. Kucnął przy przednim kole. Odkręcił nakrętkę z wentyla i znalezionym patyczkiem wcisnął zaworek. Powietrze z sykiem zaczęło uchodzić z dętki. Cicho zachichotał i powtórzył zabieg także przy pozostałych kołach. Na końcu niemal dusząc się ze śmiechu pobiegł plażą w kierunku miasteczka.

Nazajutrz Waldek i Gałązka drapiąc się po głowach kontemplowali sflaczałe opony swojego Camperżuka. Jedno to rozumiem, dwa to już naprawdę pech, ale że z czterech na raz zeszło powietrze to jest niemożliwe… – dumał Waldek trącając czubkiem buta tylny prawy kapeć. Przecież od razu widać tu niecne działanie Gaciaka – autorytatywnie stwierdził Gałązka. No nie wiem… Przecież sam proponował wakacyjny rozejm – wątpił Waldek. Rozejm, nie rozejm, natury nie oszukasz Waldusiu – zripostował Gałązka. Jak ktoś się denaturatem urodził, to Finlandią nie umrze – dodał. No ale co teraz zrobimy – zmartwił się Waldek. Gałązka wgramolił się na pakę Żuka, pogrzebał w zgromadzonych szpargałach i z ich czeluści wydobył nożną pompkę do kół. Przezorny zawsze ubezpieczony – uśmiechnął się pod nosem. Mam nadzieję, że tylko powietrze spuścił, a nie podziurawił dętek. Podpiął wężyk do jednego z wentyli i zaczął energicznie naciskać stopą środek pompki. Razem z towarzyszem w pół godziny uporali się z napompowaniem czterech kół. No ale za to złamanie rozejmu należy mu się fanga w nos – Gałązka odrzekł ocierając pot z czoła. Ale w sumie nie wiemy na pewno czy to on – Waldek ponownie wysunął wątpliwości. Mówię ci, na sto procent – upierał się Gałązka. Dyskutowaliby może i dłużej, ale łagodny szum fal i palące słońce spowodowało, że nabrali ochoty na morską kąpiel. A potem to już normalnie. Obiad, wizyta w miasteczku, wieczorna popijawka i zalegnięcie na pace Żuka snem sprawiedliwego. Kiedy rozległo się chrapanie, ku burcie pojazdu campingowego zakradła się tajemnicza postać. Gaciak wydobył z kieszeni kombinerki i począł majstrować przy rozstawionych obok Żuka turystycznych krzesłach. Chwilę później z cichym chichotem zniknął w lesie.

O poranku obaj przyjaciele zasiedli przy zastawionym kanapkami z pasztetem stole. Ułamek sekundy później turystyczne siedziska rozpadły się w drobny mak, a Waldek i Gałązka gruchnęli w tył boleśnie tłukąc sobie tyłki. Noż jassssna cholera! – zaklął Waldek przy okazji przygryzając sobie język. Gałązka poderwał się na równe nogi, pomasował bolącą kość ogonową i zlustrował szczątki krzeseł. Potrzebujesz jeszcze innego dowodu, że go Gaciaka sprawka
? – rzucił z pretensją do Waldka. Popatrz tutaj, wszystkie nakrętki odkręcone. Waldek aż wziął głęboki oddech. A to szuja! – wysyczał. Wakacyjnego rozejmu się domaga, a jak przychodzi co do czego to nie może wytrzymać i mały sabotaż nam tu uskutecznia. Taka natura widać tego gada. Ja mu jeszcze odpłacę pięknym za nadobne – pogroził Waldek wymachując kułakiem w kierunku miasteczka gdzie pracował Gaciak. Na razie to nic mu nie możemy zrobić – zawyrokował Gałązka. Podczas jego dyżurów jest zbyt wielu świadków, a po pracy pewnie menda się będzie kryła. Na pewno się domyślił, że już wiemy kto nam w szkodę wszedł. Zobaczymy, zobaczymy – uśmiechnął się Waldek. Zjedli śniadanie na stojąco, popili zimnym piwem chłodzonym przez całą noc w reklamówce przymocowanej do falochronu. Dzień minął jak z bicza strzelił. Miło było, ale się skończyło – ziewnął Gałązka wchodząc do śpiwora. Jutro wyjeżdżamy. Taaak! Takich odjechanych wakacji dawno nie miałem, nie licząc oczywiście tych Gaciakowych wybryków – odparł Waldek. Chwilę później obaj zasnęli. Gałązka obudził się w środku nocy. Zabił komara siedzącego mu na czole i rozejrzał się. Posłanie Waldka było puste. Serce zabiło mu mocniej. Jednocześnie w nocnej ciemności dosłyszał jakiś chrobot. Coś próbowało wdrapać się na pakę. Gałązka namacał latarkę i skierował snop światła ku tylnej burcie. Odetchnął z ulgą dostrzegłszy, że to Waldek gramoli się do wewnątrz. Gdzie ty się po nocach włóczysz? Jeśli chciało ci się lać trzeba było jak człowiek sikać na stojąco prosto z paki – wymamrotał Gałązka. Śpij, śpij – uśmiechnął się Waldek chowając do skrzynki narzędziowej mały brzeszczot do metalu. Tak tylko sobie spacerowałem oddychając świeżym, morskim, nocnym powietrzem. A na co ci ta piła? – zainteresował się Gałązka. Na grzyby, zresztą nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz – zachichotał Waldek. Gałązka wzruszył ramionami i okręcił się na drugi bok. Moment później okolicę zalały ponowie znajome pochrapywania.

Paweł Gaciak wciągną na maszt czerwoną flagę. Silny wiatr spowodował, że morze było wyjątkowo wzburzone. Jednak dyżur to dyżur, choćby miał jedynie polegać na gwizdaniu na niesfornych wczasowiczów ignorujących zakaz kąpieli. Wdrapał się na chybotliwą konstrukcję wieżyczki obserwacyjnej. Zasiadł na swoim miejscu i przyłożył lornetkę do oczu. Cała wieża dziwnie chwiała się na wietrze. Nagle, nie wiadomo dlaczego metalowa konstrukcja zaskrzypiała złowrogo i całość zwaliła się do przodu razem z nieszczęsnym ratownikiem. Wypadki potoczyły się natychmiastowo. Przerażeni nieliczni plażowicze poderwali się z ręczników, ktoś biegał w te i z powrotem szukając budki telefonicznej celem wezwania pogotowia. W tle słychać było dzikie wrzaski Gaciaka, który z nienaturalnie wygiętą ręką i nogą leżał wbity w twardy, przybrzeżny piach…

Skrzyniowy Żuk-Camper wraz z dwójką turystów powoli wyjeżdżał z lasu na główną szosę. Przede wszystkim to wielkie dzięki, żeś mnie na te wakacje namówił – powiedział ze wzruszeniem Waldek. Dawno tak nie wypocząłem, tak się nie wybawiłem, tyle nie pozwiedzałem… I tyle nie pochlałem – dokończył Gałązka z uśmiechem na ustach. No, cała przyjemność po mojej stronie – skwitował skromnie. Chwilę później minęła ich karetka Nyska na sygnale. Ciekawe co się stało – zastanawiał się Gałązka. Czyżby Gaciak nie dopilnował i ktoś się utopił? A jeżeli to sam ratownik wymagał pomocy? – tajemniczo zapytał Waldek. Gałązka spojrzał na towarzysza, ale nic nie powiedział. Coś ty jakieś tajemnice masz… – pomyślał.

Minęło kilka tygodni. Sezon turystyczny odszedł w niepamięć. Powietrze czuć było jesienią. Paweł gaciak z ręką na temblaku i kulą u boku próbował złapać stopa. Wyszedł w końcu ze szpitala, gdzie to po wypadku w miejscu pracy, jak to zakwalifikowano na komisji lekarskiej, leżał na ortopedycznym wyciągu przez bity miesiąc. Miał szczęście. Trafił na naprawdę zdolnych medyków, którzy pomimo pracy w zapyziałym, powiatowym szpitalu bardzo fachowo złożyli jego wielokrotne złamania. Jeszcze tylko kilka miesięcy rehabilitacji i będzie pan, panie Gaciak zdrów jak ryba – twierdził ordynator, który wręczył mu wypis i życzył szczęśliwej podróży do domu. Nagle przy machającym na poboczu Gaciaku zatrzymał się dostawczy Star. W szoferce jako kierowca siedział lekko zaniedbany, na oko około trzydziestoletni mężczyzna w swetrze w romby. Z podlaskim akcentem zapytał Gaciaka gdzie go podwieźć. Gaciak odpowiedział i Wdrapał się z trudem do szoferki korzystając z usłużnej ręki kierowcy. Przez następną godzinę były ratownik słuchał jak świnia grzmotu nieustannego monologu przechwałek osobliwego towarzysza podróży. A to o opozycyjnej przeszłości w KOR i Solidarności i okupioną tym dwuletnią odsiadką, a to o audiencji u Ojca Świętego. Rodzinne powiązania z Józefem Piłsudskim były tylko wisienką na torcie. Z takim życiorysem to może pan kiedyś zostanie prezydentem – odrzekł z uznaniem Gaciak.


Comments

5 responses to “10 – Słoneczny patol”

  1. Tego nie znałem. Dobre. Czekam na więcej :).

  2. djdenismusic avatar
    djdenismusic

    Ten wątek z kononowiczem na końcu to czyste złoto <3

  3. Levis Presley XD

  4. Dzięki za kolejny odcineczek.

  5. Piękności! <3

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink